Długo wyczekiwany, nareszcie nadszedł - tydzień schodzonych do kolan nóg, tydzień żywienia się sałatkami i tortillami od Marka i Spencera. Tydzień najbardziej intensywnego zwiedzania na pełnych obrotach no i, oczywiście, tydzień, w którym miało się na własne oczy zobaczyć, czy wszystkie przewodniki i podręczniki przypadkiem nie przereklamowały miasta Henryka VIII i Shakespear'a ;)
Więc, mimo zbolałych stóp, nie marudząc wrzuciłam najwyższy bieg i starałam się zwiedzić wszystkie najsłynniejsze 'landmarki' miasta nad Tamizą. Misję można uznać za udaną, jako że ominęła mnie przyjemność odwiedzenia jedynie Madam Tussaud's i The Globe. Na moją niekorzyść działał czas, który w tym mieście płynie zdecydowanie szybciej. I zdecydowanie za szybko ;)
Tak więc korzystając z okazji odwiedziłam, co następuje: muzea National History i Science, Tower - zarówno most, jak i twierdzę, London Eye i zaraz koło niego - London Aquarium, pałace - Buckingham i Kensington, przeszłam (ale tyko przeszłam) przez Harrodsa, Zoo, Trafalgar Square z galerią sztuki i jeszcze parę innych, które teraz wyleciały mi z głowy ;) Oczywiście nie popełniłam karygodnego błędu, jakim jest nie wybranie się na Piccadily w nocy ^^
Tak więc... Londyn. Tak...
Tego nie da się nie polecić!